Madera jest niezwykle różnorodna i zaskakująca więc nie można tu narzekać na nudę. Zamierzałam przegonić nas wzdłuż i wszerz tej wyspy a aby nieco ułatwić sobie to zadanie korzystaliśmy z wypożyczonego auto. Znana ze znakomitej orientacji w terenie przejęłam funkcje nawigatora i pilota. Zgubić się tutaj jest dosyć trudno zważywszy na niewielkie rozmiary wyspy (ok. 60 km dł. i 25 km szer.).
I tak pierwszego dnia ruszyliśmy na Ponta de Sao Lourenco - wschodni kraniec wyspy. Na tym cyplu spotykały się wszystkie żywioły i siłami natury stworzyły niezwykłą scenerię idealną do pieszych wędrówek. Krajobraz zadziwia, zachwyca i jednocześnie przestrasza. Zadziwia formą terenu ukształtowaną przez wypływającą lawę. Nadal widać zastygłe kanały i strumienie, którymi się rozlewała. Zachwyca wielobarwnymi klifami opadającymi wprost do oceanu i falami rozbijającymi się o brzeg. Przestrasza nieokiełznaną potęgą natury i taką niczym niezmąconą dzikością.
Niby to takie trawiaste pustkowie wysmagane przez wiatr i słońce z ubogą roślinnością i jaszczurkami wygrzewającymi się na kamieniach ale przez to gdzieniegdzie kwitnący polny kwiatek wygląda fenomenalnie.
Aktywność fizyczna nie leży w naszej naturze. Kondycję ćwiczymy jedynie między parterem a 4 piętrem naszej kamienicy więc jak na początek ten 4 godzinny spacer był intensywny. I to do tego stopnia, że wróciłam nie tylko z Jackiem ale także ze świeżymi odciskami na piętach. Buty trekingowe poza tym że, powinny być ładne (dla mnie miłośniczki szpilek to niezwykle ważne!), powinny być też wygodne.