Kurs na Maderę.
Samolot podchodzi do lądowania. Zbliża się już do wyspy, niemal zahacza skrzydłem o ciemnobrązowe skały, po czym gwałtownie skręca i zaczyna się oddalać od lotniska. Wykonuje ciasną nawrotkę i zaraz znowu daje nura w dół w kierunku granatowej wody. Nie wiadomo czy sięgać po spadochron czy po kamizelkę?!? Jeszcze kilka chwil i koła maszyny dotykają pasa startowego. Niektórzy podróżni oddychają z ulgą. Lotnisko na Maderze jest jednym z najniebezpieczniejszych na świecie. Pas startowy wybudowano na wbitych w dno oceanu 18 potężnych słupach. Po jednej stronie ocean po drugiej skały. Dobrze, że przeczytałam o tym dopiero po powrocie.
W pierwszy zachwyt wpada się już na płycie lotniska. Wszyscy w pośpiechu wyciągają aparaty fotograficzne, kamery, telefony, tablety i wszelkie inne sprzęty umożliwiające utrwalenie tej chwili. Mnie zachwyca niebieskie niebo z nielicznymi chmurkami, bezkres oceanu, ciepły powiew wiatru i słoooooońce!
Zdecydowaliśmy się wybrać kameralny hotel Quinta Perestrello położony w stolicy wyspy Funchal. Został on zaadaptowany z dawnej rezydencji i przebudowany z dbałością o każdy szczegół. Zauroczył nas stylowymi meblami, drewnianymi schodami i trzeszczącą podłogą. Zupełnie odmienny do tych wielopiętrowych molochów i tylko kwadrans drogi do centrum.