Nie wiem co nas podkusiło żeby płynąć do Magdeburga.
Niby tylko 25 km ale w tym kilkanaście kilometrów pod prąd rzeki. Silnik na największych obrotach ledwo dawał radę. Było kilka momentów krytycznych.
W pewnym momencie po prostu stanęliśmy w miejscu, kilka sekund niepewności i centymetr za centymetrem ruszyliśmy do przodu.
Zużycie benzyny wzrosło chyba o 200% i wskaźnik bardzo szybko zbliżał się do rezerwy. Żadnego miejsca do zacumowania więc ja łapię za ster a Jacek i Krzysiek dolewają benzynę z zapasowego baku. Chwilę później okazuje się, że wypadł wąż ze zbiornika i całe paliwo spłynęło do zęzy pod podłogą. Ratunku! Pomocy!
Na oparach dopływamy do portu dla statków pasażerskich w Magdeburgu, cumujemy tam chociaż to oczywiście zabronione. Jacek opróżnia zęzę z benzyny ale w środku można się udusić od oparów.
Zapada zmrok więc postanawiamy zostać tam do jutra. Kiedy wydaje się, że na dziś to już koniec niespodzianek pojawia się policja.
Musimy zwijać się z tego miejsca, próbujemy ich przekonać ale są nieugięci. Informują, że po przeciwnej stronie jest wejście do odnogi w której jest marina. Niestety nie znają głębokości.
Plyniemy więc na drugą stronę i szybko przekonujemy się, że jest płytko. Co chwila zahaczamy o kamienie na dnie. Tak przeciskamy się jakieś 100m i dobijamy do starej barki. Uff...
Ja spędzam noc na pokładzie w śpiworku bo w środku nadal nie ma powietrza. Dobrze, że chociaż pogoda jest piękna.
Rzeka Elba 327 km